top of page

                        

          Afrykańska czy mazurska wieś?...

Afrykańska czy mazurska wieś?...

 

Wielki kontynent, istny tygiel ludzkich zachowań dla takiego zawodowego turysty jakim jestem czasami stanowi materiał do przemyśleń nad miejscem swojego urodzenia. Życie człowieka w dużej mierze zależy od tego, gdzie przyszedł na świat i jest jednym z nielicznych rzeczy na które nie ma żadnego wpływu.

W swojej pracy też nigdy nie wiem w którym zakątku świata się znajdę. Tym razem fale oceanu przywiodły mnie do kraju na wskroś nieprzewidywalnego do wielkiego miasta Nigerii Lagosu. Ten dziesięciomilionowy moloch czarnego lądu ma w sobie coś czego brakuje innym miastom Afryki. Jest w nim wszystko to co w innych miastach też występuje, ale tylko tutaj wszystkie afrykańskie bolączki scedowane są w jednym miejscu.

W Lagosie możemy zobaczyć wielopasmowe autostrady przerzucane ponad kanałami rzeki Niger jak i czerwone bezdroża z jego sypkim piaskiem i brakiem jakiegokolwiek krzaczka w pobliżu. Wielkie centra handlowe z europejskim blichtrem i nędzne budki sklecone z starych blach i beczek po paliwie udające stragany, gdzie wszystko można nabyć - syfa też, kiedy chodzi się pomiędzy nimi w pomyjach wylewanych wprost przed siebie, a konkretnie, to pod nogi ludzi zainteresowanych tym co tutaj można taniego kupić albo coś szybko ukraść.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Idąc ścieżką wydeptaną obok drogi prowadzącej na lotnisko mijam szereg różnego rodzaju straganów, budek czy skleconych

z blachy jadłodajni oraz wyszynków serwujących tanią jak barszcz nigeryjską wódkę pod różnymi światowymi nazwami.

W środki jest zawsze to samo, jakiś lokalny bimber z podrobionymi nalepkami znanych marek. Kiedyś dałem się namówić na wyszynk w takim lokalu, aby towarzyszący mi dwaj „opiekunowie” mogli pochwalić się przed miejscowymi panienkami okopującymi barowe stoliki, jakiego to klienta im przyprowadzili. Dziewczyny szybko i uprzejmie zaserwowały nam po szklance Johny Walkera, a żeby było ciekawiej, to wyciągnęły butelkę, gdzieś z zaplecza. Whisky koloru hebanowego drewna kontrastowało z ich kolorem skóry. Nie wszystkie były całkiem czarne. Niektóre z nich o pięknym kolorze czekolady

i spokojnych stonowanych rysach twarzy uśmiechały się do mnie przyjaźnie. Stawiały szklanki na naszym stoliku wycierając go ścierką o podejrzanym zapachu nie mówiąc już o jej kolorze.

Najchętniej to piłbym z gwinta, ale mając doświadczenie w tej materii zamówiłem wodę w plastikowej butelce i dyskretnie opłukałem swoją szklankę. Wolę najeść się wstydu, niż nabawić się rozstroju żołądka. O innych przypadłościach wolałem nie myśleć. Zmywarki na pewno nie mieli wody bieżącej zresztą też nie było. Ale, że to był bar z aspiracjami wynikało z odgłosu jaki było słychać zza ściany. Terkot silnika agregatu umożliwiającego schłodzenie napojów i oglądanie na ekranie telewizora będącego centralnym punktem w tej spelunce w postaci zawodzenia afrykańskiego muzyka otoczonego wianuszkiem powabnych klip-owych artystek podkreślała wyjątkowość tego lokalu.

Powoli i w małej dawce łyknąłem zaserwowany trunek trzymając w drugiej ręce - tak na wszelki wypadek - butelkę z wodą.

Smak niby whisky, ale posmak po wypiciu już całkiem inny, bardziej swojski przypominający mi mój lokalny wiejski bimber, którym podchmielony sołtys częstował gości na wiejskiej zabawie.

Nie mogę powiedzieć, że swoim wejściem sprawiłem jakieś zdziwienie klientów tego przydrożnego baru. Owszem widziałem rzucane ukradkiem spojrzenia, ale nikt nie podchodził do mnie z wianuszkiem światowych marek zegarków po kilkanaście dolców za sztukę. Usiadłem nie chcąc urazić swoich tymczasowych przewodników, którzy na moim statku pełnili funkcje odstraszaczy dla miejscowych zwolenników chętnych na szybki i łatwy zarobek. Potrafili być skuteczni chociaż żadnej broni nie mieli, bo przecież ich proce na kamienie nie można było nazwać bronią.

Oprócz miejsca, języka i kultury nie różnili się niczym od tych klientów w europejskich barach. Te same zachowania i taki sam przykład próby dorównania wizjom, którymi karmi ich wszechobecna TV ściągana za pomocą jednej z satelitarnych anten oblepiających wszystkie budy dookoła.

Tutaj musi być tak samo przynajmniej w ich mniemaniu, tak jak pokazują tam w tym dalekim nieznanym im świecie białych bogaczy z ich białymi kobietami. Więc chętnie i bez krępacji oglądają je na filmikach dla dorosłych facetów zazdroszcząc tym swoim pobratymcom, którzy załapali się na ten deficytowy tutaj towar.

To tak samo jak w kraju białych, gdzie takie same, aby nie napisać te same kobiety szukają z takich samych powodów ich krajanów o których wśród białej damskiej części tego społeczeństwa krążą niczym nie przesadzone opowieści o ich męskiej sprawności i sile tego co tak podnieca lubiących ten sport.

Zbereźne myśli przyszły do głowy co niektórym czytającym ten kawałek felietonu, ale tak naprawdę chodzi tutaj o szczególny dar traktowania kobiet w ich kraju, który został przeniesiony na europejski grunt. Wieczni studenci synowie, rzadziej córki różnych kacyków i dorobkiewiczów, a tylko w niewielkiej części ciężko pracujących rodziców przyjechali tutaj, aby się czegoś nauczyć. Potem sami dają naukę tym kobietom, które takiej lekcji pragną. A, że każdy pragnie co innego, to powstają pomiędzy nimi nieporozumienia.

Ja tam nic od nich nie chciałem oprócz wrażeń i potajemnie robionych zdjęć więc wypiwszy dwa głębsze, aby nie urazić gospodarzy wyruszyłem wzdłuż drogi ciągnącej się kilku kilometrowym miejscowym targiem ciesząc się, że nie ma tutaj żadnych bankomatów, bo mógłbym zostać potraktowany jak darmowa karta bankomatowa dla miejscowych opryszków, których można poznać na pierwszy rzut oka. Na razie nie przejawiają mną zbytniego zainteresowania dziwiąc się co taki białas robi w tym miejscu. Sam się dziwię co ja tutaj robię, ale będąc celowo ubrany jak nędzarz na poziomie miejscowego obiboka, którego utrzymuje żona niezbyt się od nich różnię. Opalony przez słońce grzejące na oceanie, które towarzyszyło mi od samych wysp kanaryjskich wyglądam jak owoc mieszkanki tej metropolii, która zadała się z jakim białasem. Takich tutaj również nie brakuje i mają przesrane życie, bo zarówno ci czarni jak i ci biali odżegnują się od nich z tej samej przyczyny. Nie pasują do ogółu i są ofiarami miejscowego rasizmu. Z tej nie wesołej życiowej sytuacji może ich uratować tylko forsa. Jak mają odpowiednią ilość pieniędzy, to są poważani, gdyż i tutaj jak wszędzie na świecie liczy się zasobność kieszeni, a dolarów w szczególności. Nie ma w tych rejonach miasta, które teraz przemierzam wody, prądu i czegokolwiek co przypominałoby, że istnieje coś takiego jak cywilizacja, ale parę kilometrów dalej to owszem można nie wiedzieć, że istnieją slamsy, nędza i wszystko to co jest codziennością tych którym władze bogatego państwa nigeryjskiego skąpią samemu napychając swoje konta w szwajcarskich bankach.

To między innymi dlatego wszystkie oddziały nigeryjskiej partyzantki i rożne odłamy islamistów mogą działać mamiąc biednych lepszym życiem pod ich przyszłymi rządami. Oczywiście biedni wiedzą, że zostali wykluczeni z tej bogatszej społeczności tak jak zostali wykluczeni z naszej polskiej rzeczywistości nasi PGR - owcy w swoich upadłych enklawach wiejskiego żywota.

Tutaj jednak nie ma państwa opiekuńczego tutaj nie ma niczego, każdy może wszystko i nic, bo wie, że ten wielki moloch rożnych nacji i plemiennych nacji nie jest dla nich tylko dla tych co mają forsę nieważnie jak zdobytą. Wiec żyją z dnia na dzień nie martwiąc się tym co im przyniesie jutro. Beznadzieja nie przesłania im jednak radości życia i jak w wielu krajach świata, gdzie bieda jest codziennym chlebem dla wielu ludzi tak i tutaj umieją cieszyć się życiem i czerpać z niego pełnymi garściami, to co radosne i jest w zasięgu ich możliwości. A w ich zasięgu największych możliwości jest seks więc wystarczy wbić przysłowiową dzidę w ziemię, kiedy obok ciebie przechodzi dziewczyna i już zwyczajem wielu afrykańskich plemion należy ona na tą chwilę do ciebie. Jest jednak pokłosie tych nieobyczajnych w polskim wydaniu zwyczajów. Nigeria posiada największy odsetek chorych na AIDS w tym afrykańskim tyglu rozwiązłości i przyrostu naturalnego, który w zastraszającym tempie podwaja się co kilkadziesiąt lat i jak prognozują specjaliści niedługo będzie wzorem Indii przodować w tej dziedzinie w całej Afryce. I co z tego, że jest czwartym eksporterem ropy i gazu na świecie, kiedy te naftowe bogactwo rozmywa się gdzieś po kieszeniach ich skorumpowanych władzach w nikłym tylko procencie trafia do rodowitych mieszkańców delty Nigru. To dlatego lokalna partyzantka nęka cudzoziemców i marynarzy pracujących na ich terytorium. To też jest największą przeszkodą dla rozwoju turystyki w tym kraju pełnym cudownych plaży i ciekawych afrykańskich widoków. Nie da się w sytuacji zagrożenia rozwijać turystykę. Chciałoby się wzorem RPA okiełznać trochę bałagan jaki tam panuje, aby miejscowi ludzie mogli pełnymi garściami - w legalny sposób ciągnąć fascynujące ich dolce z kieszeni turystów. Trochę jednak pragmatyzuję porównując ich do RPA. Tam władze robią wszystko co mogą, aby turystyka przyciągała do nich turystów z całego świata. Jest jednak pewna różnica w mieszance kulturowej obu państw. Tam to napływowi imigranci z Indii i okolicznych państw Oceanu Indyjskiego tworzą specyficzny klimat dla turystyki. Ani im w głowie jakieś rebelie czy przewroty. Oni chcą handlu i turystów, a władze RPA nie mają nic przeciwko takim napływowym nacjom wiedząc, że folklor i różnorodność, to istny magnes dla przybyszów z różnych krajów świata rządnych wielokolorowych festiwalów, regionalnych turystycznych atrakcji wynikających z naturalnych tradycji hindusów, azjatów i w coraz większej liczbie zasiedlających te tereny bogatych europejskich i amerykańskich przedsiębiorców. Wspaniałe niczym nie skażone połacie kraju z wielkimi obszarami buszu, sawanny, górzystych obszarów kraju

z ich zwierzętami, roślinnością i całym bogactwem tego ekosystemu, gdzie większy pożera mniejszego, a człowiek jest tam tylko widzem, któremu pozwolono podglądać ich życie i zwyczaje, a zabroniono zabijać i niszczyć, Wspaniałe foto - safari, gdzie strzela się tylko i wyłącznie migawkami aparatów fotograficznych uwieńczając moment, ulotną chwilę z ich życia. Ale nawet to wydawałoby się nieszkodliwe podglądactwo zmienia ich zwyczaje czyniąc z lwów, słoni i całej wielkiej piątki afrykańskich zwierząt widzów oglądających ludzi w ich zamkniętych Jeepach w taki sam sposób jak ludzie patrzą na nich w ZOO.

Ale nie tylko przyroda jest magnesem przyciągającym turystów z całego świata. Jest jeszcze coś co czyni ten zakątek Afryki godnym uwagi i zachęca nas Europejczyków do przybycia na ten odległy skrawek Afryki.

Wspaniale białe plaże, ciepła turkusowa woda, rafy koralowe i bajecznie różnorodne życie toczące się pod wodą. A dla tych co boją się rekinów wielkie baseny tuż obok plaży, gdzie mogą wylegiwać się i plotkować do woli z każdym kto ma ochotę ich słuchać. Same miasta, to miejsca godne obejrzenia z racji swoich nigdzie indziej nie spotykanych różnorodnych sklepów, sklepików bazarów, galerii handlowych pomieszanych kulturowo i towarowo zarówno pod względem sposobu oferowania nam turystom swoich tradycji handlu jak i różnorodności asortymentu.

Chcesz znaleźć się w Tajlandii, Indii, Azji czy w afrykańskim buszu, to szukasz tej grupy rodzimych przybyszy, którzy mając trochę inicjatywy przybywają do tego kraju szukając swojego miejsca do życia.

Biali też mają w RPA swoje enklawy. Wprawdzie nie tak wielkie i nie tak władcze jak kiedyś za to bardziej zmonopolizowane. Trzymają w rękach wielkie korporacje trzęsące tym krajem, które grabią i wyzyskują każdy zakątek tej ziemi. Niczym to się nie różni od tej metody działania jakie te molochy finansowe stosują w byłych blokach wschodnich może tym, że tutaj nie silą się na slogany i piękne słówka okraszone wszędobylskimi reklamami. Tutaj też wciskają afrykańskiej biedocie chińskie telefony zmuszając ich do pracy, aby mogli kupić sobie karty do rozmów. Niektórzy nie mają stałej pracy, ale mają dwie, trzy komórki i kradną, grabią i wymuszają, bo chcą być lepsi od tych swoich pobratymców co kilka tysięcy kilometrów dalej żyją na innej planecie, gdzie dobrobyt i piękno pokazywane w wszędobylskiej TV stanowi cel ich życia.

Tutaj też by chcieliby tak żyć, ale większość z nich ma roszczeniowy styl życia. Wy macie to nam dajcie, bo my nie mamy. Więc dają, bo co niektórych gryzie sumienie, albo lubią błyszczeć w fleszach aparatów fotograficznych, gdy komuś coś dają, a najlepiej małym czarnym dzieciom. Nie widząc tuż obok siebie równie biednych i głodnych dzieci, których rodzice nie potrafią wyciągać rękę.

Czy w dzisiejszych czasach można spokojnie patrzeć jak w jednych szkołach wszystkim dzieciom zapewnia się bezpłatne posiłki w tym również obiady, a w biednych wiejskich szkołach przesiąkniętych nepotyzmem i poczuciem własnej wyższości, nieuctwem i lenistwem ich dyrektorów, wójtów i radnych widzących tylko czubek własnego nosa. To tam panuje niczym nieusprawiedliwiona beznadzieja.

Jak w tej małej mazurskiej wsi, gdzie Urząd Gminy, to miejsce zatrudnienia krewnych i pociotków wójta, radni to miejscowi uzależnieni od niego mieszkańcy, ksiądz to pedofil, dyrektor szkoły to katecheta. Rodzice zastraszeni bojąc się o szykanowanie swoich dzieci nie odezwą się w żadnej sprawie. Tam nie uświadczysz darmowych obiadów, ani innych przywilejów będących dobrodziejstwem bogatych gmin i miast. Tam nie ma dostępu do internetu, basenów, teatrów, boisk z prawdziwego zdarzenia czy sali gimnastycznej.

Tutaj na tej mazurskiej wsi szczycą się dożywianiem dzieci mamiąc rodziców tym dobrodziejstwem, ale tylko tych rodziców, którzy spełniają wymogi bzdurnych przepisów o dożywianiu. Reszta może stać i przyglądać się, albo wcinać kanapki – jak je ma.

Więc będąc na zebraniu szkoły ze zdziwieniem słuchałem jak odtrąbiono sukces w dożywianiu dzieci, których rodzice spełniają te rygorystyczne przepisy określające komu przysługuje takie dożywianie. Stawka za obiad niebotyczna - 3,75 zł. dla jednego dziecka co przy kwocie 200,00zł. ( dwustu złotych – piszę słownie, abyście nie pomyśleli, że się pomyliłem) na obiad dla samorządowca robi wrażenie. Na mnie też robi, ale tylko poczucie wstydu za tych co mogą, a nie chcą... bo Oni co mogą chcą, ale wyjechać. Nie, nie do Afryki do Brukseli.

A ja się pytam, gdzie jest równość i dlaczego trzeba się urodzić w odpowiednim miejscu, aby móc korzystać z dobrodziejstw rzeczy, które wszystkim dzieciom winny być dane obojętnie, gdzie się urodziły i gdzie chodzą do szkoły. Pod tym względem nasze niektóre wiejskie szkoły nie różnią się tak bardzo od tych afrykańskich szkół.

Kiedy kończyła się kraina brzydoty i nędznych stoisk z towarami wyprodukowanymi gdzieś w niedalekim miejscu poza miastem na jakiś poletkach czy małych warsztatach zdobyte w magazynach

z odzieżą z darów które królowały dla tych wszystkich którzy mieli pieniądze albo inny towar na zamianę mogłem spokojnie wkroczyć w ten lepszy rejon miasta. Do centrum pojechałem taksówką wprost pod wielką galerie dla szczęśliwców zatrudnionych w wielkich zagranicznych koncernach lub siedzących na poważnych rządowych stołkach z solidna comiesięczną wypłatą. Jak to ma się do tych wyrobników zatrudnionych przez właścicieli rodem z Nigerii, którzy sami nie pracowali fizycznie widziałem na przykładzie pomocniczego holownika operującego na redzie Lagosu. Tam armator kilku takich jednostek miał solidną miejscową załogę pracującą na holownikach, a ponieważ nie wszyscy mieli gdzie mieszkać, to stateczek był dla nich domem na których żyli wraz z żonami i dziewczynami prowadząc wspólne gospodarstwo. Mając pracę nie mogli splamić swoich rąk prozaicznymi zajęciami domowymi. A kobiety cóż? Pracowały tam również dziewczyny najstarszego zawodu świadcząc usługi dla nich i innych chętnych z załogami różnych statków, które stoją miesiącami na redzie. Tego towaru na tym wodnym akwenie nigdy nie brakowało.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zmieniwszy w taksówce ubranie skierowałem swoje kroki do Centrum handlowego w jednej z bogatszych dzielnic miasta.

Galeria handlowa w zasadzie niczym nie różniła się od tych w których bywałem w różnych francuskich miastach. Proporcje kolorów skóry były odwrotne do tych jakie widzisz w naszych galeriach handlowych czemu nie można się przecież dziwić za to dziwiły mnie ceny, które zasadniczo różniły się od cen we francuskich galeriach przewyższając je dwukrotnie. Petrodolary i miejscowa nigeryjska Naira była chętnie przyjmowana, ale ceny miały odstraszającą wartość dla tych którzy chcieli tutaj zajrzeć bez odpowiedniego zaplecza finansowego na swoich kartach do bankomatów. Jedyne co różniło te galerie handlowe od tych europejskich to wszędobylscy strażnicy oraz towary, których marki i podróbki były trudne na pierwszy rzut oka do odróżnienia. Jedyne co od razu włączało mi sygnał alarmowy, to ceny takich podróbek.

Kupiwszy kilka pamiątek sztuki regionalnej na stoisku nigeryjskiej sztuki ludowej udałem się na nabrzeże obok mostu, gdzie czekała na mnie motorówka, którą udałem się na pokład mojego statku stojącego na redzie. Opłaciwszy przedtem obowiązkowym bakszyszem celników i pograniczników czających się na wylocie z portu zmagając się z wysoką falą dotarłem pod burtę statku skąd zdziwiony wzrok moich kolegów przywitał mnie z niedowierzaniem, że udało mi się cało i zdrowo powrócić na statek.

 

Endru Atros

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

bottom of page