top of page

   Statek Rozpusty

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Statek Rozpusty

foto - Endru Atros

A może miłości, zależy kto i jak na to patrzy. Ja patrzę normalnie. Od zawsze miałem szalone pomysły i z wiekiem wcale mi to nie przeszło. Teraz jestem na cudownej uwielbianej przez amerykanów  - Florydzie. To tutaj przyjeżdżają wygrzać kości ci którym znudziły się amerykańskie molochy, senne miasteczka czy zimne północne stany.

Jeżeli szukasz ciepełka, słońca i rozrywki to dobrze trafiłeś, ale ja jestem tutaj w całkiem innym celu. Zarabiać kasę na moje zachcianki, wprawdzie nie tylko na zachcianki, ale kasę na swoje fanaberie wydaję z całkiem innego marynarskiego budżetu. Tym razem wpadłem na pomysł rejsu statkiem – może poszczęści mi się i coś zarobię.

- Ty chyba zwariowałeś – puka się wymownie w czoło Józek. Ze statku na statek – odbiło Tobie.

- Wiem, że mi odbiło i co ja na to poradzę? Dlatego siedzę w internecie i czaję się na jakiś ekstra tani rejsik.

- Mało masz rejsików – Już dwa miesiace ci niedługo zleci.

- Tutaj to sztampa i robota a ja chciałbym przeżyć amerykański sen o pucybucie.

- Jak? - Z nutką zainteresowania - spytał się.

- Choćby wygrać u bandytów trochę kasy, kilkaset tysięcy dolców by mi starczyło.

- A ile trzeba wydać, żeby być milionerem – z chciwym błyskiem w oku dopytywał się dalej.

- Właśnie tego próbuję się dowiedzieć.

Ale w internecie było tego tyle, że po kilku minutach straciłem cierpliwość i po pracy machnęłam się w miasto.

Ponieważ tutaj w Ameryce nie można chodzić pieszo po porcie, zadzwoniłem po księdza z misji chrześcijańskiej i zabrał nas spod statku. Pop jak na niego mówią Rosjanie ma tutaj specjalne przywileje bowiem dba o marynarskie dusze obojętnie z jakiego kraju by nie były. Jechało z nami dwóch hindusów i trzech filipińczyków, ale oni do Siemens Clubu a ja z kolegą do Terminalu Pasażerskiego ze statkami wycieczkowymi. Stały ich tam trzy sztuki, istne olbrzymy. Mnie to wsio równo jaki, byle nie na długo. Józek został w Terminalowym Barze i sączył zimne piwko a ja uganiałem się po holu jak oszołom zanim znalazłem to co szukałem. Tutaj nie ma kolejek za to natłok informacji. Jak w tym wszystkim się połapać – sam nie wiem. Kiedy tak stoję jak ofiara losu, podeszła do mnie dziewczyna tak na oko ponad trzydziestkę. Taka co udaje, że ma mniej lat niż jej metryka.

- Potrzebujesz towarzystwa – pyta się.

Z początku nie zrozumiałem o co jej chodzi. Myślałem, że chce mi pomóc wybrać odpowiedni statek i rejs.

- Tak przydałaby mi się – odpowiadam.

- A gdzie i kiedy chcesz płynąc?

- Z kolegą na weekend bo nie mamy za dużo czasu.

- Z skąd jesteście? – Od razu wiedziała, że jakiś nieamerykański niedzielny turysta.

- Z polski.

Ale nie, nie o statek jej chodziło tylko o mnie. Ona była chętną dziewczyną na mały rejs.Sporo ich tutaj się kręciło chcąc się załapać na ten pływający park rozrywki. Obeznana z tutejszymi zwyczajami – widocznie nie pierwszy raz tak wkręcała się na statek szybko i sprawnie obgadała warunki na jakich byłaby chętna z nami płynąć.

- Może być i weekend i tak nie mam nic do roboty – mówi do mnie.

Coś mi zaświtało, ot takie dorosłe amerykańskie galerianki?

- Ale z dwoma to ja się nie pisze  – mówi do mnie.

- To weź koleżankę – odpowiadam.

- Dobra, a jaka ma być?

- Łatwa – śmieję się do niej żartując.

Spojrzała na mnie wzrokiem rasowej galerianki – chociaż żadnej dotychczas nie poznałem to myślę, że z takim zrozumieniem patrzą na jeleni w męskim wydaniu.

- To się wie, przecież nie ma nic za darmo – dodała.

Amerykański sen o pucybucie coraz bliżej.

Dzwonię do Józka.

- Wal tutaj do mnie - mam laski na rejs.

- Sam jesteś laska, nigdzie nie jadę kup dwa bilety i wracaj do baru – podejrzewa mnie, że chcę go wykorzystać do stania w kolejce.

- Jak chcesz dwa to będą dwa, ale piszesz się na wesołe towarzystwo?

- Na damskie owszem – odpowiada myśląc, że sobie robię z niego żarty.

Niepotrzebnie pytam bo dla spódniczki to nawet by kajutę wziął. Zaprosiłem Julie na piwo do Baru, gdzie urzędował Józek.

Nie dopiliśmy jeszcze drugiej szklaneczki, gdy zjawiła się druga chętna imprezowiczka - na pewno nie cnotliwa bo zaraz przywitała się z nami jak z kimś kogo wprawdzie długo nie widziała, ale znała, aż za dobrze. Ładne to za bardzo nie były, ale wesołe i o to chodziło.

Trochę kręciły nosem, że nie bierzemy kajuty.

- A po co nam kajuta nie jedziemy tam, żeby spać – nawet z Wami i dla Was nie wezmę żadnej klitki.

- Dobra razem przespać się tam możemy wszędzie – nie bardzo wiedziałem co ma na myśli – spanie czy seks. Bo ten amerykański to taki połykany angielski – wy gulgocze coś przez gardło, urwie końcówki i się dziwi, że go nie rozumiesz.

Szybko zorientowały się jaki statek mógłby nam, pasować a że cena też mi pasowała więc zapłaciłem za cztery wejściówki.

Płyniemy w piątek wieczorem o 17 a wracamy rano w niedziele o 11 rano.

- Pasuje będziesz mógł się urwać – mówię do Józka.

W sobotę i niedziele nie ładują więc ktoś nas zastąpi. Najgorzej to ten piątek bo pracują do 18 tej. Ale coś tam przez telefon namieszał i potwierdza – płyniemy.

Kupiłem cztery wejściówki rozszerzone z posiłkami w restauracji i jednym barze z dostępem do wszystkich darmowych atrakcji – to nie bilety. Prawdziwy bilet to wykupione miejsce z apartamentem lub porządna kajuta albo nędzna klitka bez widoku na morze. Ale widoku morza to ja mam po dziurki w nosie za to atrakcji stanowczo za mało.

Dopłaciłem do ful wypas atrakcji - też nie kosztowało majątek , ale będzie ciekawiej przynajmniej dla nas. A dziewczyny chcą rozrywki, żarcia, zabawy i dyskoteki i innych przyjemności. Basen, parasole, zjeżdżalnia- aquapark, gabinety SPA, Bary i muzyka i sklepy wolnocłowe to czego oczekują od tego rejsu. A my – cóż my mamy im to umożliwić a ceną za to ma być nasze towarzystwo.

- Nie wierze w cuda – mówi Józek jak tylko wejdą do środka to się zmyją i tyle będziesz ich widział. A nim je znajdziesz to już będziemy z powrotem w porcie.

- Zobaczymy – mówię, ale ziarno zwątpienia zostało zasiane.

Technicznie jest to możliwe przecież nie jesteśmy nigdzie przypisani a poruszać możemy się po całym statku. Powiedzmy po całym, bo są na nim miejsca dla uprzywilejowanych – czytaj dla bogatych. Dla nich osobne restauracje, bary, miejsca do siedzenia, leżenia i rzygania to na wypadek, gdyby bujało tym kolosem.

W cenę biletu dla plebsu wliczone były posiłki i to wszystko. Resztę musisz sobie kupić. Alkohol, piwo, wodę, drinki, masaże ciała, duszy - to kieszeni drenaż.

Ceny odpowiednie dla tego typu rozrywki czyli oględnie mówiąc razy dwa plus zwyczajowe, ale obowiązkowe napiwki co jest powszechnym obyczajem tak silnie utwierdzonym, że jak nie dasz to możesz marnie skończyć w najlepszym wypadku naplują Tobie do drinka czy coś w tym stylu.

Kiepsko tutaj zarabia załoga tego wycieczkowca. To efekt celowej polityki płacowej armatora tnącego swoje koszty, przerzuca płace dla załogi na pasażerów.

Załoga to zbieranina ludków z całego świata. A u nas w Polsce jest tez agencja zajmująca się wysyłaniem chętnych na statki pasażerskie – nie tylko marynarzy, ale ludzi każdej specjalności – dla zainteresowanych w Redzie koło Wejherowa.

Znasz angielski na tyle, aby się dobrze porozumieć. Zniesiesz chamstwo i ciężką pracę możesz jechać - dla każdego jest tam miejsce. Od pomywacza do zbieraka od kelnera, barmana do kasjera walutowego czy boya albo praca w kuchni, pralni – chociaż te są opanowane przez skośnookich i żółtych zbieraczy dolców.

Grasz w orkiestrze, śpiewasz, tańczysz czy robisz inne wygłupy zawsze możesz gdzieś się załapać.

Kasyno potrzebuje stale krupierów, naganiaczy, podglądaczy i dziewczyn do noszenia drinków.

A towarzyszące nam dziewczyny to jak ta Ukrainka z włoskiego wycieczkowca co marnie skończył na skałach a Kapitana Włocha zamknęli w ciurmie. On też miał u siebie taką wycieczkową galeriankę – dobrze, że jej się nic nie stało, ale niektórzy pasażerowie tego statku nie mieli tyle szczęścia.

Wejściówki schowałem w kieszeń i pożegnaliśmy się pod Clubem Siemensa, gdzie nas galerianki a może lepiej je nazywać pokładówki – galerianki chodzą po galerach handlowych a One po pokładach statku, jak zwał tak zwał, ale nas ochoczo podrzuciły - umawiając się tutaj na dwie godziny przed odpłynięciem statku.

Ten krótki rozrywkowy rejs był bez zawijania do jakiegoś karaibskiego portu. Owszem były i takie co zawijały, gdzie tylko chciałeś. Ten sposób rozrywki to jednak nie dla nas przynajmniej teraz, ale może kiedyś kto to wie. Popętał się taki kolos po Zatoce Meksykańskiej i zaraz wracał do swojej kei.

Wycieczkowiec to co innego tutaj zjeżdżają panowie z całego kraju po przejściach lub odstresować się po bardziej lub mniej udanym związku i wpadają w sidła czyhających na nie modliszek. Single owszem były ale, przeważnie trzymały się za mały paluszek. Tacy od razu byli skreślani z listy kandydatów na tatusiów dla ich dzieci tych ślubnych i nieślubnych.

My odpadamy w przedbiegach z takiego układu - jesteśmy za biedni. Służymy im tylko jako przepustki do lepszego świata. Każdy ma swój sen o pucybucie . One też. Pucybut mógł zostać miliarderem, aktor Prezydentem – to jakaś szansa istnieje i należy ją wykorzystać. Takie weekendowe rejsy to przerywniki pomiędzy rejsami właściwymi takimi siedmiu i więcej dniowymi. Statek jak stoi to nie zarabia a kalendarz rejsów robiony jest z dużym wyprzedzeniem i z takim samym wyprzedzeniem należy prognozować nieprzewidywalne awarie, przeglądy lub inne losowe przypadki, które na statkach występują często. Kiedy jednak nic się nie dzieje to właśnie wtedy robione są te zabawowo – rozpustne wypady na morze. Frekwencja całkiem niezła i jak szacują statkowe statystyki to 30-40% pasażerów takiego rejsu to samotni panowie lub samotne kobiety. czy szacowni emeryci. Dla zakochanych, których też tutaj nie brakuje to raj. Tanio, niedługo - nie zdążą się pokłócić i już są z powrotem.

Umówiłem się z Józkiem, że jak wygramy mało to się spijemy z rozpaczy, że tak mało a jak dużo to się schlejemy ze szczęścia, że aż tyle. A jak milion to walniemy robotę i wrócimy samolotem do domciu – grzecznie bez trzymania się za paluszek.

Innej opcji nie ma – przegrać nie mogę bo mi Józek dupę skopie.

Oczywiście na statku mówimy, że odwiedzamy rodzinkę w co łatwiej przyjdzie kolegom uwierzyć bo widzieli nas w damskim towarzystwie.

Dziewczyny przyjechały punktualnie i ruszyliśmy w hazardowy weekend życia.

W specjalnym holu terminalu zebrali się już pasażerowie, ale przyjmowanie ich na pokład szło sprawnie i bez zgrzytów. Dwóch naczelnych statkowych fotografów klikało każdemu zdjęcie a potem „starszy posterunkowy” kierował wszystkich do odpowiedniego opiekuna. Nas od razu skierowano na pokład spacerowy dając każdemu kawałek plastiku i odbierając dane z karty bankomatowej. Możesz płacić gotówką , ale trzeba ten fakt zgłosić wcześniej i wtedy musisz wpłacić zaliczkę na przyszłe wydatki. Tutaj dziewczyny pokazały klasę. Zajęły się nami jak swoimi milusińskimi i prowadząc nas za rączkę pokazały co i gdzie.

Chociaż ze statkami jestem obeznany to jednak osiem olbrzymich pokładów robi wrażenie i można się pogubić. Szybko odnalazły pomieszczenie dla plebsu i od razu wpakowały swój bagaż do specjalnych schowków w wolnych pomieszczeniach dla tych co nie maja swoich kabin. Ale tam jest wszystko co potrzeba od miękkich foteli, gdzie można się trochę kimnąć po łazienki, przebieralnie, prasowalnie i inne przybory służące „zatwardziałym kawalerom”.

Teraz Was zostawimy bo musimy się przebrać i zrobić na bóstwa. Spotkamy się na kolacji. Mieliśmy wyznaczone posiłki na godzinę 19 więc należało zbadać, gdzie ta jadłodajnia statkowa się mieści. Zaopatrzeni przez posterunkowego w odpowiednią gazetkę na piechotę znaleźliśmy naszą restaurację. Piękna. Zresztą tutaj wszystko jest cudownie wystylizowane, wychuchane i bogato zdobione od holu po wystrój i żyrandole. Klasa pięciogwiazdkowego hotelu. Bez przesady, ale nawet te pięciogwiazdkowe w Polsce to mogą się schować do tego co znajduje się na takim statku. Do kolacji zwiedzaliśmy i oglądaliśmy statek zapoznając się w pierwszej kolejności z drogą ucieczki w razie jakiegokolwiek zagrożenia. To takie skrzywienie zawodowe, ale polecam każdemu kto znajdzie się na takim lub innym statku.

Do naszego stolika dosiadło się dwóch albinosów z Alaski. Ona młodziutka a on stateczny, ale bez przesady. Sztywni to nie byli więc zaraz gadka szmatka , skąd i po co? A, że tutaj to wszyscy gadają, że jest fajno nawet jakby go stara wyrzuciła z chałupy ze szczoteczką do zębów to i tak powie że jest wszystko OK. więc tak naprawdę to po godzinie gadki nadal nic o sobie nie wiedzieliśmy. W końcu przy tuptały waląc szpilkami o podłogę dwie nasze towarzyszki miękkich foteli i bagażowych boksów.

Żarcie tyle i takie, że szkoda, iż obok nas nie płynął jakiś sierociniec z biednymi polskimi dziećmi bo miałby ucztę. Ale ja wiem co tak naprawdę potem z tym robią. To samo co na naszym statku – karmią ryby.

Niewielu pasażerów zdaje sobie sprawę, że na takim pasażerskim wycieczkowcu jest (średnio) tyle załogi ile pasażerów. To cała armia szczęśliwców którym udało się tutaj dostać pracę oni usługują, sprzątają, gotują i bawią tych szczęśliwców których stać na taki rejs.

Dziewczyny pokazują nam wszystko co według nich jest godnego do pokazania a więc gdzie jaki BAR – jest najlepszy dla nich oczywiście tam samotne borowiki czekają, aż zerwie je jakaś królewna. Gdzie można potańczyć, gdzie rewia a na jakiem pokładzie jest kasyno i jednoręczne bandyty.

- My tutaj zostajemy a Wy idźcie rwać swoich pucybutów – mówię do ślicznotek.

Do sali z automatami wchodzi się porządnie ubrany. Ale my nie mamy garniturów ani marynarek. Więc Karina aniołek numer dwa, skoczyła do swojego bagażu i przyniosła dwa krawaty w kolorze Bahama Yellow z filmu o wspaniałym Honolulu. Marynarki za pięć dolców dostarczył nam XI oficer pokładowy tzn. chłopak do usług biorąc pięć dolców od sztuki – za godzinę.

Sunę po czerwonym dywanie w moich adidasach i adrenalina rośnie z każdym metrem. Nie ma to jak miła dla ucha muzyka przerywana głośnym terkotem kręcących się okienek z wisienkami, mandarynkami, jokerami i innymi zwiastującymi wielką wygraną obrazkami. Trzask raczek gwałtownie pociąganych ku dołowi i wirujące szaleństwo zaczyna się od nowa. Kolory zarabiasto czerwone podnoszą adrenalinę i o to chodzi.

Ty masz grać, grać karmiąc bez przerwy przepastne brzuchy automatów. A dyskretne oko kamery śledzi Twoje poczynania i nie daj bóg, że coś schrzanisz a od razu pojawia się wbity w garnitur jegomość gotowy z ciebie zrobić krwawy befsztyk jak zauważy, że chcesz oszukać szacowne kasyno.

Nieważne, że to kasyno ciągle ciebie oszukuje tak, abyś wyszedł stąd spłukany do ostatniej nitki. Oczy zamglone pucybutem nie dostrzegają oczywistej oczywistości, że kasyno jest po to, aby ludziom zabierać zielone dolce a nie je im dawać.

A jak to robią?

To proste. Kiedyś dawno, gdy automaty były naprawdę mechanicznymi jednorękimi bandytami istniała jakaś szansa, że wygrasz. Teraz spec od komputerów ustawia taki automat w sposób uniemożliwiający wysoką wygraną. Trafić tam Big Bena to jak wygrać wielką loterię w Stanach. Ale jednak słyszy się, że gdzieś ktoś wygrywa. To też jest strategia kasyna. Oblepione ściany fotografiami ludzi którym się poszczęściło – czy to jednak prawda? A może to wynajęta modelka struga pucybuta milionera - kto to wie? Na pewno wiedzą to właściciele tego przybytku hazardu. Ale ludziska patrząc na te sielankowe zdjęcia chętniej wrzucają żetony w gardziel chciwych bandytów.

Szukam takich automatów, żebym wiedział o co tam chodzi bo jest ich taki wybór, że można wybierać do rana i z tego wybierania zapomnieć zagrać na jakimś.

Dolce wymienione – ściągają z karty bankomatowej lub biorą gotówkę nie ma w tym biznesie płatności przy opuszczeniu statku. Masz kasę grasz nie masz to wynocha.

Wołam mojego anioła galeriankę i proszę .

-Rwij pierwszy raz na szczęście.

Jak rąbała tą wajchą to żal mi się zrobiło faceta, który ją wybierze na opiekuna swojego konta bankowego.

Kręcą się i kręcą obrazki kolorowe i wreszcie aniołek zdenerwował się i coś tam zmajstrował przy pulpicie bandyty bo obrazki stanęły. Brzdęk, brzdęk miły uszu dźwięk i poleciało trochę mamony do kieszonki bandyty.

Aniołek rozłożył ręce w geście triumfu i mówi.

- Bierz i schowaj do kieszeni i nie graj za to a będziesz miał szczęście.

Tak zrobiłem należy wszak słuchać stałej bywalczyni tego rodzaju rozrywki.

- Ale my nie jesteśmy kwita? – Pytam się

- Umowa to umowa odpowiada mi ze śmiechem i odchodzi szukać samotnego lwa salonowego z kieszeniami wypchanymi dolcami. Bo gdzie taka zapracowana mamusia znajdzie ukochanego, kiedy na nic nie ma czasu a lokalne bary, restauracje i inne przybytki rozrywki jakie są jej znane odpadają bowiem Ona jest również tam znana lokalnym facetom.

Józek dostał ślinotoku od wywalania jęzora, kiedy z przejęciem godnym lepszej sprawy znęcał się nad jednorękim bandytą, ale ten niewzruszony połykał kolejne żetony szczując Józka wygranymi rzędu paru dolarów.

Wreszcie z obolałą ręką od rwania wajchy i zamglonymi oczami pełnymi kolorowych wisienek wyszedłem z stamtąd do baru coś przekąsić. Miałem za co bo coś tam wygrałem.

Ponieważ rejs zaczął się wieczorem obowiązkowy posiłek wieczorny – dinner serwowano w statkowej restauracji tym razem trochę później niż zwyczajowo bo o 20.00.

Kuchnia wyśmienita i różnorodna każdy znajdzie coś dla siebie. Nie zaczęliśmy jednak konsumować bo czekaliśmy na nasze aniołki. Wreszcie zwiewnie w wieczorowych kreacjach z dekoltami do pępka przyfrunęły do stolika i zaczęliśmy ucztę od wybornego kalifornijskiego wina ( płatne osobno).

Potem do wyboru jeden z trzech zestawów z karty.

Nasze aniołki zamieniły się w bazyliszki i rozrywały różnymi trudnymi do wymówienia narzędziami a co dopiero do posługiwania się nimi jakiegoś biednego stawonoga czy jak go tam nazywali.

Jak się dorwały do ich szczypiec to ssały je tak namiętnie, że mi ciarki po grzbiecie przeszły. Józek, aż przestał jeść spojrzał najpierw na mnie potem na sąsiada z lewej, ale on zafascynowany swoją młodziutką towarzyszką nie zwracał uwagi na coś co miał w zasięgu ręki. My to co innego.

W końcu usłyszawszy z lekka obleśne mlaskanie nie wytrzymał i wychlał całe wino z butelki. Za karę musiał zamówić drugie pomimo, że bandyci nie byli łaskawi i nic mu nie wypluli ze swojego wnętrza.

Najadłszy się trochę, poopowiadawszy sobie skąd i po co tu jesteśmy powoli szykowaliśmy się do dalszego szarpania rączki. Dwie nasze galerianki już się zmywały zmienić kreację na coś bardziej nocnego bo szły na bal. My pomijamy tą część atrakcji bo nadal śnimy o pucybucie a z drugiej strony nie mamy odpowiedniego stroju. Jednak i my skorzystamy z dobrodziejstwa tanecznych sal bo bal trwa do północy i do tego czasu nasze aniołki dostały od nas dyspensę.

Na dyskotekę umówiliśmy się w sali „Pod gwiazdami” i wierzymy, że jak coś nie poderwą to nasze galerianki dotrzymają nam towarzystwa.

Dotrzymały a ja spłukałem się z tej kasy co wcześniej wygrałem – oprócz pierwszego fuksa od aniołka.

W dyskotekowym barze zielone dolce zamieniałem na kolorowe drinki. Józek preferował piwo. Nie byłem szantrapą i dziewczyny piły równo ze mną budząc mnie ze snu o pucybucie. Nad samym ranem zwaliłem się w miękki fotel z wielką porcją lodów z samoobsługowego automatu stojącego na tylnym pokładzie przy darmowym samoobsługowym bufecie. Spałem, aż do obudził mnie Józek.

Chodź coś przekąsimy. Ale było już po śniadaniu co nie było tragedią bo rożnego rodzaju bufety zalegały hole prawie na wszystkich pokładach. Pokrzepiwszy się wyborną sałatką z łososia i dużą kawą ruszyłem rozbijać bandyckie brzuchy pomny słów, że wytrwałość prowadzi do celu. Aniołki gdzieś się zmyły i nie widzieliśmy je, aż do wieczornej kolacji, gdzie zaprezentowały się jak nowe istoty z odzysku.

Potem Józek zaciągnął mnie na rewię i wygłupy estradowe – nawet warto było. Dyskoteka i parę drinków bezstresowo bo Józek trafił trzy gwiazdki czy coś takiego i zarobił kilkaset dolców. Odszedł od bandytów i zapowiedział, że mu wystarczy. Mnie nie, bo oprócz paru dych nic mi nie wpadło. Mój aniołek zlitował się nade mną i zapowiedział, że jako przyjazna duszyczka będzie mi towarzyszyła w tej pogoni za snem o pucybucie, bo ma szczególny dar, ale tylko dla innych bo sama nigdy nie może trafić na odpowiedniego faceta. Jak powiedziała tak i zrobiła. Miała jednak swoją strategię chociaż sama nie grała.

Staliśmy z boku z drinkami w dłoniach i obserwowaliśmy grających. Kto jak najdłużej grał i nic nie wygrywał. Kiedy odchodził przejmowaliśmy jego automat i graliśmy. Jednak długo ta metoda nie skutkowała. Na sam koniec, kiedy już zrezygnowany chciałem odejść – aniołek mówi.

Postaw teraz wszystko co wygrałeś na początku, ale va bank.

Tak zrobiłem.

Szarpnąłem rączką i odwróciłem głowę.

Kiedy odezwały się dzwonki i Big Bang, aniołek podskakiwał z radości. Wygrałem i to sporo.

- Zwalniam Ciebie z umowy – mówię do niej bowiem zwróciły mi się wszystkie koszty rejsu.

Ale ona z uśmiechem mówi jak na początku – umowa to umowa.

Kupiłem jeszcze wszystkim po drinku i zwaliliśmy się na miękkie fotele ja z dolcami w kieszeni a aniołki z numerami telefonów nowych znajomych w swoich komórkach.

- Czy im coś z tego wyjdzie – myślę sobie.

Rano wjazd do portu i na statek do pracy.

- Jak tam rodzinka - pyta się Kapitan .

- Zajebiście gościnni, żałowali, że kapitan nie mógł przyjechać z nami - świruje Józek.

A ja cóż do następnego portu znowu śnię o pucybucie. Tymczasem załadunek skoncentrowanych soków szedł pełną parą. Będą mieli ludziska czym gasić pragnienie w starej Europie. Organizacja pracy amerykańskich dokerów na medal. Każdy wie co do niego należy i porusza się jak automat nakręcany korbką.

Kontrola ładunku przy pomocy elektroniki, Wagoniki jadą dowożąc beczki soku a facet chodzi przystawia elektroniczny czytnik i już komputer rejestruje ile, czego i gdzie znikło w czeluściach statku.

Z ciekawości obliczyłem, że z tego soku cytrusowego co nam zapełniają ładownię można będzie wyprodukować 50mln. litrów napoju. Czy to dużo – chyba nie dla spragnionych kilkuset milionów Europejczyków – ale to tak na oko bo nie wiem ile do koncentratu dolewają wody.

W końcu przywieźli długo oczekiwany prowiant i nawet w tym widać „wielkość Ameryki”. Marchew duża jak wielka biała rzepa, ziemniaki czy jak kto woli kartofle wielkości butów nr 43 – nie widziałem jeszcze takiego przerostu treści nad smakiem. Wszystko pędzone chemią czy genetycznie modyfikowane. Kto to wie? A do kurczaków to bałem się zajrzeć bo jakbym zobaczył je wielkie jak indyki to jak wygląda indyk? Chyba jak struś.

Załadunek potrwał jeszcze dwa dni potem pożegnałem słoneczną Florydę i płyniemy do następnego portu w Europie. Trochę to potrwa, zanim znajdę się na starych holenderskich śmieciach.

 

Endru Atros

 

 

 

 

 


 

 

bottom of page